Stereotypy

Nie cierpię stereotypów, że facet zarabia, a kobieta zajmuje się dzieckiem. Kurwa, to znaczy, że tylko ja chcę spędzać czas z dzieckiem? Po co ktoś chce mieć dziecko, aby wrócić wieczorem zmęczonym i popatrzeć pół godziny na dziecko, po czym iść spać? Więcej sensu miałoby, gdyby w ogóle go nie miał, wrócił do domu i poszedł spać od razu.

Mam córeczkę, która ma niemal 10 lat, i nadal udaje mi się z nią bawić, wychodzić, uczyć się i robić różne fajne rzeczy. Przyznaję, jak każdy, że są chwile, gdy marzę, aby zrobić coś innego, jednak zaraz potem za nią tęsknię. Choć wiem, że pewnie znowu zrobimy coś, po czym czaszka będzie mi pękać, to… cóż, to dziecko. Czy takie stereotypy są normą? Czy chcą ich kobiety, faceci, a może oboje? Nie wiem.

Większość moich znajomych ma dużo starsze dzieci, często dorosłe, a ich opinie na temat zajmowania się nimi są… różne, mówiąc delikatnie. Co prawda zwykle rozmawiamy o tym po sporej ilości alkoholu, więc mogę nie pamiętać każdej wersji.

W każdym razie, tak jak uwielbiałem imprezować z kumplami, grać w bilard przy półhurtowej ilości alkoholu i prowadzić rozmowy o „życiu”, tak teraz uwielbiam spędzać czas z córką.

Co więcej, jej autyzm ma tyle samo plusów, co minusów. Owszem, jej upór, trzymanie się schematów, unikanie zmian i szybkie wpadanie w szał (choć to mogła odziedziczyć po mamie) bywają irytujące i przyznaję, że czasami komplikują życie. Z drugiej jednak strony, praca nad tym z nią jest fascynująca. Uczę się, jak inaczej do niej podchodzić, jak wyjaśniać różne rzeczy, bo nie zawsze działa „zróbmy tak i już”. Często trzeba wielu wyjaśnień, podejść, sztuczek i podstępów, aby coś zmienić – wierzcie, ma to swój urok.

Oczywiście to były rzeczy na minus, ale plusem jest to, że jest mniej dojrzała, a bardziej dziecinna. Lubi spędzać czas zarówno z dziećmi, jak i ze mną, mamą czy babcią, podczas gdy inne dzieci w jej wieku wolą już tylko rówieśników (przynajmniej tak mówią mamy innych dzieci ze szkoły).

Z innej beczki – od jakiegoś czasu piszę swoją historię i mam mieszane uczucia. Myślałem, że zastąpi mi to rozmowy z kumplami czy koleżankami, ale to nie to samo. Nie dlatego, że nie lubię pisać, ale zwyczajnie to monolog, co jest irytujące. Uwielbiam rozmawiać, lubię pytać, odpowiadać komuś, reagować na jego stwierdzenia, a tu czuję się, jakbym gadał do lustra. Niby wlewasz w siebie drobinki, ale satysfakcja nie powala.

Wierzę jednak, że to początek i zmieni się to na lepsze, a ja rozwinę to pisanie i będzie łatwiej i przyjemniej. Nie zrozumcie mnie źle, nie jestem TATĄ ROKU czy też ideałem, zwyczajnie „głośno myślę”. Wiele rzeczy jest dla mnie nowych i innych, i zastanawiam się, czemu jest tak, a nie inaczej. Czy to ja jestem dziwny, czy ktoś inny?

Czasem mam wrażenie, że gdy zaprowadzam córkę do szkoły czy też odbieram ją, to większość matek patrzy na mnie dziwnie. Nie wiem, może myślą, że to moja żona pracuje, a ja wychowuję dziecko. Pewnie i takie dziwne wizje miały. Jedynie nauczycielki zawsze zdawały się dobrze to rozumieć albo udawały, a może to tylko moje wrażenie. W każdym razie oswoiłem się z tym dziwnym wzrokiem mam, babć, cioć w przedszkolu i szkole.

Czy tylko ja mam to „szczęście”, że moja żona uważa, iż wie lepiej, co jest najlepsze dla naszej córki? Lepiej wie, co dziecko lubi, czego potrzebuje, jak je ubrać, co lubi zjeść, a czego zapewne nie tknie, czy woli sukienkę, czy leginsy, gdzie chciałaby pójść, co robić, czym się bawić, choć to ja więcej spędzam z nią czasu… Wiem, nie można jej za to zastrzelić, ale jak żyć?

Czy każda kobieta uważa, że mama lepiej rozumie dziecko, a każdy facet to matoł, który nadaje się tylko do tego, żeby iść do pracy i przynieść pieniądze? To ja z córką od urodzenia chodzę na spacery, najpierw z wózkiem, a potem bez. To ja od urodzenia jeżdżę z nią do lekarzy, gdy coś jej jest, kąpię, myję zęby, układam do snu, bawię się, uczę mówić i robię wszystko, co potrzebne.

Jednak i tak w 99 przypadkach na 100 żona uważa, że wie, co będzie lepsze, choćby córka protestowała i każdy inny zgadzał się ze mną. Zaznaczam, że ponownie nie obwiniam żony ani żadnej innej kobiety za to, że tak jest. Po prostu staram się zrozumieć.

Zrozumienie partnera, zwłaszcza w kontekście wychowywania dzieci, może być wyzwaniem, gdy pojawiają się różnice w podejściu. Staram się zrozumieć. Głośno myślę, zastanawiam się. Wiem, że to może brzmieć głupio – staram się zrozumieć kobiety. Normalnie nie zawracałbym sobie tym głowy. Nie staram się nawet zrozumieć kumpla, gdy coś robi, a co dopiero żony, nie wspominając o innej kobiecie.

Jednak od kiedy mamy dziecko, które w wielu sprawach wymaga specjalnego podejścia, muszę… powinienem ją zrozumieć. I to nie dla siebie, bo mnie to nie jest potrzebne, ale aby dobrze wychować córkę, aby móc jej odpowiednio pomóc. Muszę wiedzieć, dlaczego ktoś wsadza dłoń między drzwi, przytrzaskuje ją i obwinia wszystkich – od producentów drzwi po dewelopera, który postawił blok, na mnie kończąc – a następnego dnia robi to samo. Dziecko jest zdezorientowane, nie mówiąc już o mnie.

Ktoś powie: „Dlaczego nie zapytasz żony, czemu tak robi?” Pytałem milion razy i uzyskałem milion odpowiedzi, tylko nie na to pytanie.

Od „tylko zadajesz pytania”, przez „daj mi spokój”, kończąc na milczeniu. Potem kobiety się dziwią, że z nimi nie rozmawiamy, że wolimy wyjść, włączyć TV czy komputer… A po co robić coś, co nie działa? Jakże jest zdziwiona, gdy po stu latach nagle przychodzi do mnie „porozmawiać”, bo czegoś potrzebuje, a ja mówię „nie teraz” – to jakbym popełnił zbrodnię.

Jak ubrać dziecko – wie przecież lepiej, choć to ja byłem na powietrzu, a ona jeszcze dzisiaj nie wychodziła. Ma swoje lata przejściowe i zawsze jej gorąco, więc innym pewnie też tak jest. Poza tym jej wyjście do sklepu to zawsze sprint, więc trudno, aby było jej zimno.

Nie uważam jej za złą kobietę, czy nawet człowieka. Zresztą pewnie gdzieś są gorsi, choć ich nie znam, co nie znaczy, że nie istnieją.

Idziemy do parku. Jest jesień, więc gorąco nie jest (termometr pokazuje 5 stopni), i mimo że córeczka ma mnóstwo energii, podskakuje, zbiera liście, to nie jest to pogoda na plażę. Proponuję więc, aby ubrała sweterek i kurtkę, tym bardziej że nie ma słońca, wieje wiatr, a jest rano. Ale co ja tam, kurwa, wiem o ubieraniu dziecka?

Żona od razu stwierdza, że się spoci, że jest ciepło, że nie chce sweterka, bo nie ma podkoszulki (bo jest w praniu) a innej nie lubi. Co z tego, że byłem z psem i wiem, że jest zimno, a termometr nadal pokazuje 5 stopni. Ale ona wie lepiej.

Po kilkunastu minutach „wojenki” w końcu uznaję, że ubiorę ją cieplej. Zabieram normalne rzeczy do samochodu i w parku przynajmniej spróbuję ją ubrać, nie słuchając narzekań, że nie chce się spocić. W parku oczywiście okazuje się, że miałem rację – nawet gdyby kurtka była cieplejsza, nie byłoby za gorąco. Ale co ja tam wiem…

Więc, aby mała nie zmarzła, muszę z nią biegać i gonić po parku. Na szczęście kasztany już ktoś wyzbierał, inaczej musiałbym ją zmuszać do zbierania ich w biegu.

Wiem, wiem, że to żona nosiła ją w brzuchu przez 9 miesięcy, ale przez ten czas nie przeczytała 100 poradników, jak ubrać dziecko, jak je nakarmić i jak jednocześnie nie dobić męża swoimi teoriami.

Nie zawsze tak jest, ale czasem odnoszę wrażenie, że każda decyzja dotycząca ubioru, jedzenia czy aktywności jest jak mini bitwa.

Powiadomienie o plikach cookie WordPress od Real Cookie Banner